Nie pamiętał, kim jest. Nie wiedział, dokąd zmierza. Przebył nawet
pustynię, wiedząc jedynie, że musi iść dalej, dalej i wciąż dalej.
Został wybrany...
Nazwa Nightwood zrodziła się w jego myślach, gdy po raz pierwszy
ujrzał ogromną, rozciągającą się po horyzont ścianę ciemnej zieleni,
tonącą w słabym, ciepłym blasku zachodzącego słońca. Wędrowiec dotarł do
lasu tuż przed zachodem słońca i bez lęku wkroczył w gęstniejący mrok.
Czuł zew silniejszy niż kiedykolwiek, wiedział, że jest już blisko.
Księżyc był wysoko na niebie, gdy dotarł do zalanej światłem gwiazd
polany. Na jej środku, wśród trawy, leżał spory owalny przedmiot.
Mędrzec,
bo tak Gilfuin go nazywał, przekazał mu całą swoją wiedzę o smokach i
tajemniczym lesie. Nigdy jednak nie zdradził tego, kim jest, ani źródła
swej wiedzy. Mędrzec pojawiał się i odchodził niespodziewanie. Podobno
do dziś krąży po Nightwood.
Gilfuin niedługo po swoim przybyciu poruszał się po lesie jak po własnym
domu. Nocarz chodził zawsze z nim, co pewien czas cicho popiskując i
upominając się o jedzenie. Nauczył się już nawet w miarę zrozumiale
powtarzać imię Gilfuin, szczególnie wtedy, kiedy był głodny. Obaj
zamieszkali w twierdzy pokazanej im przez Mędrca.
Z zewnątrz był to piękny drewniany pałac, który jakby wtapiał się w
skałę. W głębi niezliczone wykute korytarze jak i naturalne jaskinie
tworzyły ogromny kompleks mogący pomieścić nawet kilka tysięcy ludzi.
Skała, w której była wydrążona twierdza, stanowiła część rozległej,
aczkolwiek niskiej góry; na jej szczyt Gilfuin wszedł tylko raz. Ujrzał
wtedy niekończące się morze lasu. Twierdza była od dawna opuszczona,
dlatego wraz z małym Nocarzem wybrał sobie miejsce w zewnętrznej części,
gdzie nie było aż tak pusto i ponuro. Uprzątnięcie zaledwie kilku
pomieszczeń zajęło Gilfuinowi ponad tydzień, jednak on sam nie zadawał
sobie sprawy z tego, ile czasu minęło, odkąd przybył do lasu.
Nocarz rósł bardzo szybko i nie mógł już swobodnie spacerować po
drewnianej części kompleksu, tym bardziej, że nauczył się już ziać
ogniem.
Gilfuin urządził mu jedno ze sporych pomieszczeń, które odkrył jakiś
czas temu. Połączone szerokimi korytarzami, z otworami na zewnątrz,
zapewne służyły kiedyś jako zagrody dla smoków, w których chowańce mogły
spędzać noc i przez otwory swobodnie wylatywać na dwór. Pomieszczenia
były połączone z częścią mieszkalną mniejszym, przystosowanym dla ludzi
korytarzem, tak więc smoki nie buszowały po całej twierdzy, a jedynie po
przeznaczonej im części.
Mijały kolejne tygodnie, zbliżała się pełnia lata, gdy zaczęli się
pojawiać Oni. Przybywali z różnych kierunków, wszyscy prowadzeni przez
niezwykłą siłę, nie pamiętając, kim są, trafiali do Nightwood. Gilfuin
przyjmował ich bardzo serdecznie, ciesząc się, że nie jest już w lesie
sam. Każdy z nowo przybyłych prędzej czy później wracał do twierdzy ze
smoczym jajem, nie bardzo wiedząc, co z nim zrobić. Wszyscy pamiętali
tylko, że spotkali dziwnego starca…
Gilfuin nie musiał już pracować sam, jednak to na nim spoczywały
najważniejsze obowiązki. Tylko on wiedział, jak opiekować się smokami i
potrafił bez problemów poruszać się po całym lesie i twierdzy. Przybyli
zgodnie uznali go za Władcę Lasu, a jego już prawie dorosłego smoka
Nocarza omijali z daleka. Mieszkańcy Nightwood żyli w zgodzie, wspierali
swojego władcę jak mogli i opiekowali się wspólnie smokami. W jednej z
największych sal twierdzy stworzono miejsce spotkań, zwane później po
prostu Zgromadzeniem, w którym dyskutowano o bieżących sprawach.
Jesień była okresem wielu zmian i ciężkich przygotowań do zimy. Na co
dzień żywili się owocami leśnymi i sporadycznie upolowaną zwierzyną,
musieli jednak zebrać spore zapasy żywności na najchłodniejszą porę
roku. Mieszkańcy nadal tworzyli niewielką grupę, a wraz ze zbliżającymi
się mrozami przybywało ich coraz mniej, lecz największym problemem było
przygotowanie rezerwuaru dla smoków. Młode gady miały ogromny apetyt, a
niektóre nie potrafiły nawet jeszcze same polować. Mimo ogromnego
zaangażowania wszystkich mieszkańców, nie byli oni przygotowani na
pierwszy atak zimy, który nadszedł już w połowie jesieni. Był to dla
nich bardzo trudny czas. Niektóre z najmłodszych smoków nie przeżyły, a
ich rozżaleni właściciele opuścili twierdzę i nigdy nie wrócili...
Dopiero w lutym następnego roku Nightwood ponownie stanęło na
nogi, otrząsając się po ciężkich stratach. Wraz z nadchodzącą wiosną
pojawili się nowi wędrowcy, którzy nieco rozjaśnili twarze starszych
mieszkańców. Prace remontowe i wiosenne porządki ruszyły pełną parą,
Sala Zgromadzeń rozbrzmiała gwarem dyskusji, a nawet drobnych sprzeczek
między hodowcami (bo tak sami zaczęli się nazywać właściciele smoków).
Młode smoki harcowały przed twierdzą, a starsze wylatywały na całe dnie.
Gilfuin zaszywał się w odległych częściach twierdzy, nigdy nikomu nie
mówiąc, kiedy wróci. Snuł plany dotyczące rozwoju Lasu. Jednym z nich
było utworzenie klanów. Mieszkańcy podzielili się na grupy, razem
spędzali czas i mieszkali w bliskich sobie częściach twierdzy, nie
zrywając jednak ciepłych stosunków z innymi hodowcami. Władca powołał
również grupę Strażników Ładu, którzy pomagali mu utrzymać porządek w
Nightwood i służyli pomocą nowo przybyłym.
Niemal cały rok minął spokojnie. Przygotowania do zimy zostały
podjęte o wiele wcześniej niż poprzednio i tym razem Las nie zapadł w
kilkumiesięczny sen. Twierdza tętniła życiem, hodowcy wesoło spędzali
czas na wspólnych grach (np. w wyścigi Pełzaczy), opowieściach i
doglądaniu swoich chowańców. Starsi Hodowcy, których smoki były już
dorosłe, mogli z nimi nawet porozmawiać. Wyremontowano również dalej
położoną cześć twierdzy i niektóre korytarze. Gilfuin znikał coraz
częściej w odległych korytarzach, a wraz z nim kilku starszych
mieszkańców. Niestety i oni nie uchylili rąbka tajemnicy.
Minęła wiosna, lato i rozpoczęła się następna jesień kiedy
zagadka wreszcie została rozwiązana. Gilfuin odkrył wejście do
niezbadanych podziemi twierdzy, w których znajdowały się olbrzymie sale.
Wraz z zaufanym gronem starszych hodowców doprowadził je do stanu
używalności i we wrześniu oficjalnie otworzył. Największy zachwyt
wzbudziły Areny Walk, na których smoki, w zależności od wieku, mogły
wspólnie trenować i walczyć. Pojedynki oczywiście nie były na śmierć i
życie, jednak troskliwi hodowcy obrażali się na siebie za najdrobniejsze
rany zadane swoim chowańcom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz